Kapituła Augustianów w Nigerii to nie tylko doświadczenie spotkania z braćmi zamkniętymi za murem, chronionym drutem kolczastym ale przede wszystkim spotkanie z żywym Kościołem. Zgodnie z programem, większość ojców kapitulnych zdecydowała pozostać na weekend w stolicy i poświęcić ten czas m.in. na spotkanie ze społecznością parafii augustiańskiej w Marrarraba, położonej na północnych przedmieściach miasta.  Niektórzy (nieskromnie powiem, że z mojego poduszczenia) wybrali nieco bardziej ekscytującą, jednak niezbyt ekstremalną, formę spędzenia soboty i niedzieli.
W sobotnie popołudnie, małym szkolnym busem, grupie 6 ojców,  pojechaliśmy do miasta Jos, leżącego ok. 280 km na północ od Abuja, w prowincji Plateau. Miasto i archidiecezja Jos znane są z tego, że graniczą z regionem zdominowanym przez terrorystów islamskich spod znaku Boko Haram. Założone na przełomie XIX i XX wieku przez brytyjskich kolonizatorów miasto Jos, ze względu na łagodny i zrównoważony klimat, jeszcze 20 lat temu było kurortem dla spragnionych temperatury poniżej 20°C. Nazwa miasta jest wielce debatowana, ale zdaniem niektórych jest to skrót od angielskiego słów Jesus Our Saviour – Jezus nasz Zbawiciel.
Augustianie posiadają tutaj 4 klasztory. Jest tu dom prowincjalny oraz kilkutysięczna parafia św. Moniki. W spokojniejszej części miasta jest nowicjat, w którym obecnie mieszka 7 nowicjuszy i zespół  formacyjny. Jest też klasztor seminaryjny z własnym studium teologii oraz szkołą, w której naucza się również młodzież muzułmańską, przy dumnie brzmiącej Monastery Avenue, chociaż ulica jako żywo przypomina raczej wiejskie kartoflisko niż  aleję. Wreszcie niedawno wybudowano poza miastem potężne gimnazjum dla 450 dzieciaków. Seminarium leży w części miasta, która została dotknięta krwawymi zamieszkami wywołanymi przez młodzież muzułmańską, podżeganą przez skorumpowanych przywódców religijnych: imamów i muftich sprzyjających terrorystom islamskim. Autorytety religijne zostały cynicznie wykorzystane przez lokalnych polityków muzułmańskich, po tym jak przegrali wybory samorządowe na rzecz chrześcijan. Po krwawej rzezi, w której zginęło ok 380 chrześcijan, a w odwecie, ok. 300 muzułmanów ( dane są sprzeczne), wielu katolików i protestantów, wyprowadziło się z tej dzielnicy. Augustianie postanowili jednak pozostać i nadal prowadzić szkołę m.in. dla muzułmańskiej młodzieży. Wierzą, że tylko w ten sposób mogą wpłynąć na zmianę mentalności i postaw wśród zaniedbanej społecznie młodzieży, z której wywodzą się młodzi przestępcy.
W drodze rozmawiałem na ten temat z naszym czarnym kierowcą.  Rowen jest anglikaninem, ma 6 dzieci i jest na etacie u augustianów. Bardzo waży każde słowo, szczególnie gdy jest „wypuszczony” w tematy polityczne.  Twierdzi, że nigdy nie policzono dokładnie chrześcijańskich ofiar, gdyż niektóre ciała były zmasakrowane nie do poznania. Wielu spoczywa w zbiorowych mogiłach. Życie niewiele tutaj znaczy. Ludzi tutaj dużo. W Nigerii mieszka 170 milionów ludzi, z których tylko 18 milionów to katolicy, a blisko 44% to muzułmanie. Cóż znaczy jedno życie mniej lub więcej.
Każdy wieczór spędzam tutaj na rozmowach o relacjach katolików z muzułmanami.  Okazuje się, że w rodzinie co drugiego z naszych kleryków są jacyś muzułmanie. Doświadczenia są mieszane. Brat Mojżesz opowiada mi, że jego ciotka, siostra jego matki przeszła na islam i wychowała 6 chłopaków, z których każdy szczerze nienawidzi chrześcijaństwa. Nienawidzą dlatego, że nie chodzą do regularnej szkoły, a jedyna edukacja jaką posiadają to szkółka przy lokalnym meczecie, gdzie uczy się arabskiego, Koranu i kreacjonizmu. Brak edukacji wpływa na stan umysłu.  Z kolei brat Samuel mówi, że gdy jego muzułmańska kuzynka przeszła na chrześcijaństwo, rodzeni bracia zagrozili jej śmiercią. Schroniła się u swojej chrześcijańskiej rodziny, oddała sprawę do sądu i obecnie chroni ją prawo cywilne. Klerycy opowiadają, że w czasie zamieszek w 2012 roku na teren seminarium wkroczyli ich rówieśnicy, z maczetami i kijami bejsbolowymi. Nasi chłopcy schronili się najpierw w kościele seminaryjnym, a potem salwowali ucieczką w środku nocy. O. Alex ma smutne wspomnienia. Został zaatakowany maczetami. Wyciągnął wtedy pistolet i strzelił w powietrze. Napastnicy uciekli. Nie rozumie papieża Franciszka i jego duszpasterstwa dialogu z muzułmanami. My mamy pokazać naszą siłę. Non  violance to zła droga.
Biskup John Niyring OSA,  mój kolega jeszcze z czasów rzymskich studiów jest  biskupem diecezji Kano. Wyjaśnia mi znaczenie nazwy Boko Haram: Boko – to co zachodnie; Haram – zakazane. Zakazana jest więc cała kultura zachodnia:  książki, alfabet łaciński, kalendarz, nowoczesne wychowanie, media, telewizja, radio, ubiór. Zakazany jest papież, ale także królowa angielska. Zakazana jest kolej (w Nigerii zburzono właściwie całą infrastrukturę kolejową zbudowaną przez Brytyjczyków). Boko Haram to po prostu jeszcze jedna z wielu sekt muzułmańskich, dla któĻrej chrześcijaństwo jest jeszcze jednym z wielu uosobień zachodniego, czyli niemuzułmańskiego myślenia.   W ich głowie ciągle płonie święty stos (żeby sparafrazować R. Kapuścińskiego), na którym złożą zarówno katolików, jak baptystów i zielonoświątkowców. Z takimi ludźmi nie ma dialogu, ale on jako biskup radykalnej mniejszości (diecezja liczy 150 tys. katolików) nie ma innej drogi dla zabezpieczenia swoich owiec, jak spotkania z lokalnymi imamami i politykami muzułmańskiego pochodzenia. Tylko dialog. Tylko non violance.
W niedzielę rano wstaliśmy o 5:45, chociaż imam z minaretu obudził nas już o 4:00. Pierwsza Msza św. w parafii św. Moniki w Jos jest o 6:30. Nigeryjczycy mogą się spóźnić na wszystkie wydarzenia ale nie na Mszę świętą. Jest to jedyny punkt dnia, który zaczyna się zawsze punktualnie. Uwielbiają poranną Mszę, bo wtedy mają resztę dnia dla siebie. Msza „wychodzi” więc o 6:30 rano. W kościele jest ponad 1000 ludzi. Wikary twierdzi, że 2 tysiące, ale chyba przesadza. Nieważne.  Po rewizji osobistej przed wejściem (nadzwyczajne środki bezpieczeństwa) wszyscy są w domu. „Dzień dobry bracia i siostry” – zapowiada ostiariusz. „Dzień dobry bracie” – odpowiadają zgodnie wszyscy. Atmosfera jak ze mszy o. Johnem Bashoborą w Polsce. Wszystkie emocje muszą być na talerzu. Tylko ksiądz celebrans może być tutaj trochę sztywny. Ja nie potrafię. Po drugim zdaniu kazania, wychodzę przed balaski i pytam, kto chce być królem? Chociaż wszyscy uczestnicy mszy są ubrani po królewsku to do doskonale wiedzą, że króla powinno cechować miłosierdzie a nie piękna szata. I znowu jestem prawie jak u siebie. W anglojęzycznej parafii w Warszawie.

Wiesław Dawidowski, OSA