Dnia 19 września 1941 r. – godzina 23.
Cały Kraków pogrążony był w ciemności i we śnie. A jeśli ktoś o tej godzinie nie spał – musiał dobrze okna zasłonić, bo przecież było surowe zarządzenie, aby nawet małe światełko nie przebłyskiwało na ulicę – samoloty amerykańskie mogły je przecież dostrzec…
Tylko wokoło krakowskiego Klasztoru OO. Augustianów przy ul. Augustiańskiej 7 błyskały przyciemnione, hitlerowskie lampki elektryczne. Dowódca hitlerowskiego oddziału, Siebert, wydawał krótkie rozkazy, ustawiał gestapowców z psami, aby za chwilę rzucić się jak krwiożercza bestia na bezbronnych, Bogu ducha winnych, pogrążonych we śnie zakonników. Nikt nie przeczuwał, że tej nocy jak grom z jasnego nieba spadnie na klasztor tak wielkie nieszczęście. To była prawdziwie noc grozy! Po 15-minutowym szturmowaniu, wyważaniu drzwi, z przeraźliwym, nieludzkim wrzaskiem część gestapowców wpadła do wnętrza klasztoru, a druga część pilnowała z psami, aby żadna ofiara się nie wymknęła.
Oprawcy dobrze wiedzieli, gdzie kto mieszka. Toteż pierwsze drzwi na korytarzu głównym wyważyli do ks. Prowincjała Wilhelma Gaczka. Śpiącego porwali z łóżka i wywlekli na korytarz. W tym samym czasie inni dobijali się już do następnych drzwi. Za chwilę wyprowadzono z cel wszystkich księży. Stanęli więc w szeregu, obok swojego Prowincjała: ks. Bonifacy Woźny, ks. Jacek Michalik, ks. Józef Gociek, ks. Jan Pamuła, ks. Jacek Tylżanowski. Inni, jak na przykład: ks. przeor Krzysztof Olszewski, ks. Edmund Wielucki i br. Kazimierz Lipka, już uprzednio, jeszcze w sierpniu 1941 r., wezwani przez gestapo na przesłuchanie na ul. Pomorską w Krakowie – do domu nie powrócili.
Siebert oświadcza stojącym na korytarzu: „Jesteście aresztowani, gdyby ktoś próbował uciekać, będzie zastrzelony”. Następnie sześciu księży załadowano do ciężarowego auta i wywieziono do więzienia na Montelupich w Krakowie. I, tak jak kule na polach bitew na oślep wyrywają żołnierzy na śmierć, tak i my nigdy nie wiedzieliśmy, na którego z nas padnie los dostania się w ręce bestialskich gestapowców. A los taki był straszny, straszniejszy jeszcze niż los żołnierza w polu. Tu każdy musiał być przygotowany na okrutne męki i śledztwo, a wreszcie – na powolne konanie.
*
Ks. prałat Bonifacy Woźny niechętnie wspomina te straszliwe czasy obozowe, tę nieludzkość hitlerowskich oprawców, którzy z zimną krwią, z pełnym sadyzmem, w sposób tak szatański i wyrafinowany mogli znęcać się nad bezbronnymi ludźmi, nawet nad matkami i dziećmi. Myśl o tych latach, przeżytych w ciągłym strachy, nieludzkim traktowaniu, niepewności życia, przeraża go dotąd. Więc nie bardzo chce o tym mówić. Pewnego jednak razu zapytałem go:
– Powiedz mi, proszę, co się z wami stało, jak was – sześciu księży – wywieziono z klasztoru do więzienia na Montelupich?
Ks. prałat zamyślił się głęboko i po chwili zaczął wolno mówić:
– Mój Boże! Montelupich, Oświęcim, Dachau – tyle lat poniewierki! Z klasztoru zawieziono nas najpierw na Montelupich. Tutaj nas zrewidowano, odebrano rzeczy osobiste, spisano i każdemu, wśród kpin i śmiechu esesmanów, wręczono nocnik jako naczynie, które miało służyć do przyjmowania więziennego jedzenia. Potem gestapowcy zaprowadzili nas na II piętro – otwierając drzwi, brutalnie wpychali każdego z nas do innej celi.
Po kilku dniach wezwano nas na przesłuchanie. Każdego osobno. Na środku stół, na nim położono różne kije i bicze, w kącie również jakieś narzędzia udręki. Za stołem oparty na długim kiju gestapowiec Siebert. Nic nie mówiąc, kilka razy przed oczami machnął kijem. Potem stawiał pytania: „Czytałeś ulotki? Słuchałeś radia? Powiedz prawdę, bo inaczej zobacz, co cię czeka!”. Odpowiedziałem: „Nie czytałem, nie słuchałem”. Kazał mnie Siebert wyprowadzić na korytarz, twarzą do ściany, i tak stałem więcej jak godzinę.
Następnie, znowu wprowadzają mnie do sali przesłuchań, gdzie widzę stojącego, bardzo zmaltretowanego ks. przeora Krzysztofa Olszewskiego. Gestapowiec Siebert pyta: „Czy Bonifacy Woźny czytał ulotki?”. Zapytany kiwa głową, że tak. Ja mówię, że nie czytałem (rzeczywiście, nigdy ulotek, gazetek, nie czytałem; nie miałem do tego przekonania ani czasu). Błagalne jednak spojrzenie na mnie ks. Olszewskiego, aby go nie maltretowano dalej, tak podziałało na mnie, że zawołałem: „Tak, czytałem, czytałem!”.
Na tym skończyła się rozprawa. Odprowadzono nas do więziennych cel. Podobne przesłuchania mieli inni nasi księża. Bogu ducha winnych maltretowano, bito, aby przyznali się do tego, czego nie popełnili.
Wzruszającym momentem było dla nas, kiedy pewnego dnia przyniesiono pismo ks. Hieronima Struszczaka, skierowane przez Kurię Biskupią do Księdza Prowincjała z prośbą o „placet” – wyrażenie zgody – na wyświęcenie trzech diakonów: Jerzego Gogolińskiego, Antoniego Krzywańskiego i Benedykta Bułę. Ks. Wilhelm Gaczek, Prowincjał Zakonu, ze łzami w oczach chętnie to pismo podpisał i pobłogosławił. Był to jego ostatni podpis jako Prowincjała, dla dobra Zakonu.
W więzieniu na Montelupich w Krakowie trzymano nas 44 dni. Dnia 2 listopada 1941 r. utworzono grupę około 56 osób. Zabrano ubrania do dezynfekcji. Ostrzyżono nas i wpędzono do wspólnej kąpieli. Nie wiedzieliśmy, co z nami będą robić dalej. Nikt z nas bowiem nie poczuwał się do jakiejkolwiek winy. Dopiero rano otrzymaliśmy ubrania i zaprowadzono nas na korytarz, przed biuro. Tu wszystkich spisano, skuto po dwóch w kajdany, zapakowano do auta ciężarowego i pod eskortą wywieziono w nieznane. 3 listopada 1941 r. około godziny 10 zajechaliśmy do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Tutaj, wśród szykan, zdjęto nam kajdany i ubrania – a raczej już łachmany – a dano drelichy obozowe i drewniaki. Następnie zaprowadzono nas na blok 9 – gdzie sztubowym był Ślązak, Gawęda, z zielonym winklem. Sztubowy Gawęda od razu uświadomił nas co do życia obozowego, zachowania regulaminu oraz przyszycia sobie otrzymanych numerów do marynarki i spodni, wraz z winklami czerwonymi.
Z miejsca przystąpił Gawęda do ćwiczeń gimnastycznych. Podczas tych ćwiczeń już na początku podpadł sztubowemu Gawędzie ks. Józef Gociek dla swojej powolności, za co otrzymał 25 batów, a nas ukarano całodziennym postem i spaniem na podłodze – 90 osób w jednej salce. Następnego dnia o godzinie 6 rano staliśmy razem z innymi na placu apelowym, przed komendantem Banhofem, kapami i esesmanami. Zmaltretowany, chory ks. Józef Gociek, nie mogąc nadążyć w ćwiczeniach i szybkich ruchach, otrzymał znowu 25 batów podwójnych. Na oczach nas wszystkich zakończył życie.
Wkrótce po nim zakończył swoje życie ks. Edmund Wielucki. Ks. Wilhelm Gaczek, Prowincjał, usposobienia delikatnego, nieprzyzwyczajony do ciężkich warunków obozowych, miał potwornie spuchnięte nogi, na których potworzyły się rany. Pod koniec listopada 1941 r. zmarł z wycieńczenia. Ks. Krzysztof Olszewski, przeor, przechodził również istną katorgę. Z więzienia na Montelupich przewieziony został do obozu w Oświęcimiu. Z Oświęcimia przewieziono go w styczniu 1942 r. znowu do Krakowa, do więzienia św. Michała, potem do Berlina, aż znalazł się w obozie Dachau – i tutaj zakończył życie w lipcu 1944 r.
Następną ofiarą hitlerowców był nasz zacny, poczciwy, Bogu ducha winny, brat Kazimierz Lipka. W ostatnich dniach lutego 1942 r., rano, przed apelem, prosił mnie o spowiedź. Czuł się bardzo słabo. Mówił: „Pójdę do szpitala, odpocznę trochę”. O godzinie 11 dowiedziałem się, że brat Kazimierz nie żyje. Dostał zastrzyk fenolu.
Łzy cisną się do oczu, gdy przypominam sobie, jak w Boże Narodzenie 1941 r. ks. Jacek Tylżanowski otrzymał kilka komunikantów zakonsekrowanych tak, że kilku wtajemniczonych mogło przyjąć Komunię św. Był to dla nas rzeczywiście „wśród nieszczęścia – dzień szczęścia”.
W pierwszych dniach czerwca 1942 r. zebrano wszystkich duchownych różnych wyznań, przeszło pięćdziesięciu, załadowano do pociągu i dnia 5 czerwca 1942 r. znaleźliśmy się w obozie koncentracyjnym w Dachau (blok 28). Warunki życia obozowego były tu może trochę lepsze. Poprawiły się w roku 1943, kiedy mogliśmy otrzymywać paczki żywnościowe od rodzin. Nie chcę dokładnie wspominać tego wszystkiego, co przechodzili więźniowie, co widziały oczy moje w tym piekle hitlerowskim. Żeby mógł ktoś pojąć to wszystko, musiałby sam tam być – skończył swoją opowieść ks. Bonifacy Woźny.
*
Ze wszystkich aresztowanych – 7 księży i jednego brata – pozostało przy życiu i opuszczało obóz w Dachau tylko 3 księży augustianów. Ich konfratrzy zostali zamordowani.
autor: ks. JÓZEF HIERONIM STRUSZCZAK OSA
źródło: „Myśl społeczna”, 30.09.1973, Warszawa